Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeszcze we mnie nie wierzysz? — rzekł duch.
— Nie wierzę — odpowiedział Scrooge.
— Jakiegoż więc żądasz dowodu — oprócz świadectwa własnych zmysłów?
— Sam nie wiem.
— Czyż wątpisz o dokładności zmysłów — wzroku — słuchu?
— Wątpię — ponieważ najmniejsza rzecz może je nadwyrężyć — lekka niestrawność żołądkowa oddziaływa na zmysły, i dlatego może ty jesteś niedogotowanym kawałkiem wołowiny, niestrawioną łyżeczką musztardy, sera, — albo ja wiem? Czuć cię wszystkiem, ale nie trumną.
Scrooge nigdy nie dowcipkował, na ten raz uciekł się do tego środka, chcąc tym sposobem zyskać na czasie, zebrać roztargnione myśli, przezwyciężyć strach, albowiem głos widma przejmował go dreszczem i ścinał mu szpik w kościach.
Siedzieć przez chwilę z wzrokiem wlepionym w te oczy nieruchome, szkliste, było dla Scrooge’a piekielną męczarnią. Oprócz tego w powietrzu otaczającem widmo było coś nadludzkiego, szatańskiego. Scrooge nietylko czuł, ale widział to powietrze, chociaż bowiem widmo siedziało najnieruchomiej, wszelako jego włosy, poły ubioru, kutasy od butów w ciągłem zostawały poruszeniu, jakby pod wpływem wilgotnej i ciepłej pary, wydobywającej się z kotła.
— Czy widzisz to piórko? — rzekł nagle Scrooge do ducha, chcąc się otrząsnąć z przerażenia, a zarazem na chwilkę odwrócić od siebie zimny jak marmur wzrok widma.