Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzę — odpowiedział upiór.
— Kiedy wcale nie patrzysz w tę stronę — dodał Scrooge.
— To mi jednak nie przeszkadza widzieć doskonale, — rzekł duch.
— Otóż — mówił dalej Scrooge — przypuśćmy, że je połknąłem. Ileż się z tego wywiąże cierpień — chorób, gorączek, widziadeł. Wszystko z mojej winy i mego własnego przywidzenia. Głupstwo! powtarzam — głupstwo!...
Na ten wyraz duch zawył przeraźliwie i wstrząsnął łańcuchami, które wydały szczęk przeciągły, grobowy, straszliwy, tak że Scrooge, aby nie upaść, wpił się paznokciami w poręcze fotelu.
Lecz o ileż wzmogło się jego przerażenie, gdy duch, któremu zapewne za gorąco było w pokoju, zdjął chustkę, którą miał związaną głowę, a wtedy dolna szczęka z suchym chrzęstem opadła mu na piersi.
Scrooge padł na kolana i zakrył twarz rękoma.
— Litości! — zawołał — litości — straszliwy cieniu! Pocóż przychodzisz mnie dręczyć?
— Duszo podła i ziemska! — odpowiedziało widmo! — wierzyszże, czy nie wierzysz teraz?
— Wierzę — jęknął Scrooge, — muszę wierzyć. Lecz dlaczego duchy wałęsają się po ziemi — dlaczego mnie prześladują?
— Przeznaczeniem jest każdego człowieka — mówiło widmo, — aby żył z bliźnimi, uczestniczył w ich zajęciach, mieszał się do ich spraw, przestawał z nimi, wspólnie się radował i wspólnie cierpiał; — czego jeśli zaniedbał za życia, dusza jego skazana jest na