Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

Usiłował się tłumaczyć, lecz szło mu tak niegładko — tak się wikłał i plątał, iż widać było całą radość, jakiej doznawał z powodu tego zerwania.
Odeszła.
— Duchu! — jęknął Scrooge — nie pokazuj mi nic więcej. Odprowadź mnie do domu. Przestań pastwić się nade mną.
— Jeszcze jedno tylko widzenie — odpowiedział duch.
— Nie — nie — nic więcej — nie chcę już nic widzieć. Nic mi już nie pokazuj.
Lecz nieubłagane widmo ścisnęło go rękoma i zmusiło do wpatrywania się w dalsze przemiany.
Nagle przeniesieni w inne miejsce, uderzeni zostali widokiem innej sceny. Był pokój ani zbyt wielki, mi zbyt ciasny, przyjemny, miły, wygodny. Przy dobrym ogniu, palącym się na kominku, siedziała młoda dziewica, tak podobna do tej, którą widział przed chwilą, że wziął ją za poprzednią, lecz wpatrzywszy się, poznał, że tamta, dziś już matka rodziny, siedziała naprzeciw córki. W pokoju był szmer głuszący, odurzający. Tak było pełno dzieci, że Scrooge, w gwałtownem wzburzeniu umysłu, nie był w stanie ich zliczyć, — zdawało mu się, że jest ze czterdzieścioro; a ja wam ręczę, że każde dziecko z osobna hałasowało za czterdzieści. Skutkiem tego stanu rzeczy była wrzawa nieopisana; nikomu jednak nie dokuczała. Przeciwnie, matka i córka śmiały się z całego serca i bawiły się wybornie. Córka, ulegając powszechnej wesołości, wmieszała się w krzykliwe grono. Dopieroż się z nią obeszli, te swawolne łotry.