Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

i paliła się lampa, mimowolnie spojrzałem. Mówiono mi, że wspólnik jego Marley już dogorywa. Scrooge siedział, jak zwykle, samotny. — Sam jeden na świecie!!
— Duchu! duchu! odprowadź mnie stąd!..... — wołał Scrooge, załamując ręce.
— Zapowiedziałem ci — odpowiedziało widmo — że ci ukażę cienie przeszłości... nie miej do mnie żalu, jeżeli są takie, a nie inne.
— Odprowadź mnie — wołał Scrooge, — nie zniosę więcej podobnych widoków.
Zwrócił się do ducha, a spostrzegłszy, że dziwnem jakiemś zrządzeniem w twarzy jego odbijały się pomieszane rysy wszystkich osób, jakie mu dotąd ukazywał, rzucił się na niego.
— Daj mi pokój — puść mnie — odprowadź mnie — przestań mnie dręczyć — wołał rozpaczliwie i szarpał ducha za ręce.
W tej walce, jeżeli to walką nazwać można, ponieważ duch, nie czyniący napozór najmniejszego oporu, nie dał się zachwiać żadnem wysileniem przeciwnika, Scrooge spostrzegł, że światło, tryskające z głowy widma, coraz gwałtowniej połyskiwało. Schwycił więc za gasielnik i jednym rzutem wtłoczył mu go na głowę.
Duch upadał, a raczej niknął pod tym dziwacznym kapeluszem, tak że prawie go widać nie było, lecz chociaż Scrooge przyciskał ze wszystkich sił, nie mógł jednak zdusić światła, wydobywającego się z pod spodu i oświecającego całą podłogę.