Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak rozmawiając, przenieśli się, zawsze niewidzialni, na przedmieście Londynu.
Druga uderzająca Scrooge’a właściwość, cecha, jaką zauważył w duchu, była to możność mieszczenia się w najmniejszym kąciku. Wszędzie mu było dobrze, wszędzie dogodnie, pomimo wyniosłej i olbrzymiej postawy; — wszędzie, czy to pod ubogą strzechą, czy pod sklepieniami pałaców, zachowywał jednakową godność i nadnaturalną wspaniałość.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, czy przypadkiem, czy też naumyślnie, może idąc za popędem wrodzonej ku biednym przychylności, duch zaprowadził Scrooge’a wprost do mieszkania jego buchaltera. Na progu duch zatrzymał się, uśmiechnął, skropił pochodnią drzwi i pobłogosławił mieszkańców i mieszkanie Boba Cratchit. Tak zwał się buchalter.
Wsunęli się niewidzialni. Małżonka buchaltera, pani Cratchit, ubrana w nicowaną, wytartą suknię, przystrojona w wypłowiałe wstęgi, nakrywała właśnie do stołu przy pomocy panny Belindy Cratchit, młodszej swej córki, podobnie jak matka wystrojonej — tymczasem syn najstarszy, pan Piotr Cratchit, zapuszczał w garnek z kartoflami widelec, chcąc się przekonać, czy są już należycie dogotowane, i poprawiał z powagą wysokie rogi skrochmalonego kołnierzyka od koszuli, której mu papa na dzisiejszą uroczystość pożyczył. Dwoje innych Cratchitów, chłopczyk i dziewczynka, wpadli hałaśliwie do pokoju, krzycząc, iż przechodzili właśnie koło piekarni i poznali po zapachu wydobywającym się stamtąd gęś którą mama zaniosła tam do upieczenia. Upojeni ra-