Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

ciela. Jeśli mój następca nie zmieni nic w obrazach, które mi się ukazują, dziecię umrze.
— Nie — nie! — ja proszę! — mówił Scrooge. — Ja błagam, ocal go.
— I cóż stąd jeżeli umrze, cóż stąd za szkoda, zmniejszy przez to zbyteczną ludność, oszczędzi przeludnienia?
Scrooge opuścił głowę, usłyszawszy własne wyrazy, które był niegdyś wyrzekł w dzień Wigilji Bożego Narodzenia do dwóch nieznajomych, zbierających składkę; przejął go wstyd, boleść i szczery żal.
— Człowieku! — zawołał duch z mocą — człowieku! jeśli masz serce a nie kamień w piersiach, zaniechaj tak ohydnej mowy, porzuć te zdania hańbiące człowieczeństwo, bluźniące przeciw Bogu. Ty więc chcesz wyrzec, ty chcesz wyrokować, kto ma żyć a kto umierać. Może w oczach Boga niegodniejszym jesteś życia, jak istota stokroć słabsza i nędzniejsza jeszcze niż ta biedna dziecina. Wielki Boże! co za zgroza, aby nędzny robak poważał się głosić, iż za wiele jest na świecie zgłodniałych robaków, a jego braci.
Scrooge upokorzył się, zalał się łzami, słysząc te słowa ducha — drżał jak liść, nie ze strachu, lecz ze wzruszenia. Nagle usłyszał, że wymówiono jego nazwisko.
— Zdrowie pana Scrooge — rzekł Bob, podnosząc wgórę szklankę, — czy słyszycie, zdrowie mego pryncypała, któremu zawdzięczamy dzisiejszą ucztę!
— Zacny pryncypał, rzeczywiście, bardzo zacny!