Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

głęboko się zamyślił, zmarszczył czoło, wysunął naprzód rogi kołnierzyka i układał plany, co też zrobi z pieniędzmi, gdzie je ulokuje, gdy ujrzy się posiadaczem kapitałów. Marta, biedna szwaczka z pobliskiego magazynu mód, opowiedziała zkolei, jakie robi roboty, ile godzin dziennie pracuje bez wypoczynku, cieszyła się na myśl, że jutro będzie mogła spać dowoli. Dodała, że przed kilkoma dniami widziała jakąś hrabinę i młodego lorda, podobnego wzrostem i postawą do Piotrusia; pan Piotr zdumniał i wspaniale poprawił kołnierzyk. Sądził się być lordem przez chwilę. Wreszcie Tomaszek zanucił żałosnym, cienkim głosikiem balladę o dziecięciu zbłąkanem i zasypanem w śniegu.
Nic nie było arystokratycznego, nic wzniosłego w całem tem kole. Rodzina nie odznaczała się pięknością, ubrani byli więcej niż skromnie, biednie; obuwie ich nie zalecało się nieprzemakalnością; suknie wytarte, zużyte, świecące łatami. Byli jednak szczęśliwi, wdzięczni Bogu, kochali się wzajemnie, poprzestawali na swojem, a w chwili gdy Scrooge opuszczał izdebkę, szczęście ich i wesołość wzrastały widocznie, w miarę jak duch skrapiał każdy kącik, każdą osobę, czarodziejską swą pochodnią. Duch zatrzymał się przy każdym, długo stał nad Tomaszkiem i odchodząc, kilkakrotnie spoglądał na dziecinę z uczuciem i politowaniem.
Noc była ciemna, ponura, śnieg padał płatami, a gdy Scrooge unosił się z duchem po ulicach miasta, ogień błyszczał we wszystkich oknach. Tu wahające się światełko dawało widzieć przygotowania do skrom-