Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

myśli, z któremi został sam na sam, w tym wilgotnym, ciemnym, zakurzonym kantorze. Nie wstrzyma mnie to jednak od składania mu corocznie szczerych życzeń — czy mu się to podoba lub nie, ponieważ lituję się nad nim. Wolno mu wyszydzać zwyczaj obchodu wigilji Bożego Narodzenia, spodziewam się jednak, że wreszcie przed śmiercią lepszego nabierze w tym względzie przekonania, gdy mnie ujrzy wchodzącego z zapytaniem: „Wujaszku — jakże się miewasz?“ a potem: „Wujaszku — życzę ci wesołych świąt.“ Chociażby wreszcie mój upór nasunął myśl obdarzenia biednego buchaltera jakim tysiączkiem złotych, jużby to coś znaczyło. Nie wiem — ale mi się jakoś widzi, że wczoraj nie był tak zatwardziały jak dawniej.
Teraz wszyscy się znowu wyśmiewać zaczęli z zarozumiałości siostrzeńca. Lecz ponieważ ten wybornego był usposobienia, nie pytał więc z czego się śmieją i zaczął im wtórować. Po herbacie zajęto się muzyką, damy śpiewały, młodzież towarzyszyła im na skrzypcach i fortepianie. Młoda gospodyni grała bardzo pięknie na harfie i zaśpiewała małą piosenkę (gdybyście ją raz usłyszeli, potrafilibyście zaraz zagwizdać — nadzwyczaj łatwa), ulubioną niegdyś śpiewkę zmarłej siostry Scrooge’a. Na ten dźwięk, tak znany, cała przeszłość znowu stanęła mu w oczach, coraz więcej rozrzewniony, pomyślał sobie, że gdyby ją był częściej słyszał, możeby był staranniej pielęgnował słodkie związki rodzinne.
Następnie grano w gry niewinne; wreszcie, gdy wszyscy, rozweseleni, trzymali w ręku kieliszki, któ-