Strzeżcie się, ludzie! Oświecajcie, kształćcie i wspierajcie braci waszych — bo inaczej biada wam! biada!
— Czyż niema dla nich ratunku, schronienia, opieki? — zawołał Scrooge, gotów do poniesienia ofiary.
— Alboż to niema więzień — alboż to niema domów zarobkowych — mówił duch z gorzką ironją, powtarzając wyrzeczone niegdyś przez Scrooge’a wyrazy.
Zegar uderzył północ.
Scrooge chciał coś przemówić — ducha już nie było. Gdy ostatni dźwięk zegaru rozpłynął się w powietrzu — przypomniał sobie zapowiedź Jakóba Marley’a — obejrzał się wokoło i ujrzał zbliżającą się ku sobie postać poważną, uroczystą, przybraną w szeroką, powłóczystą, ciemną oponę.
Widmo zbliżało się krokiem powolnym, poważnym, milczącym. Gdy podeszło bliżej, Scrooge zgiął kolano, ponieważ duch ten rozpościerał wokoło siebie jakiś postrach tajemniczy, nakazujący, straszliwy, a zarazem uroczy.
Długa czarna suknia okrywała go zupełnie — głowa, twarz, kształty, wszystko niknęło — widać było tylko długą wyciągniętą rękę, inaczej byłoby go trudno rozpoznać na ciemnem tle ponurej nocy.
Gdy stanął przy Scrooge’u, bankier ujrzał, że