Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo dobrze — cóż, stary wyga zamknął rachunki.
— Mówiono mi. — Zimno? przykry czas.
— Ba! — Jak to zwykle o tej porze — Boże Narodzenie. Wartoby się przejechać sankami.
— Zapewne — ale nie mam czasu. Dowidzenia!
Ani słowa więcej. Na tem ograniczyła się cała ich rozmowa.
Zpoczątku Scrooge dziwił się, że duch przywiązywał jakąś ważność do rozmów tak błahych i nieznaczących — lecz później zastanowił się, że musiał w tem być jakiś ukryty a ważny powód. Przebiegł tedy myślą wszystkie okoliczności słyszanych rozmów. Nie mogły się żadną miarą ściągać do jego dawnego wspólnika, Jakóba Marley’a, ponieważ tamten należał do przeszłości, a duch, który go prowadził, zajmował się przyszłością; łamał sobie głowę, do kogo je zastosować. Wszelako przekonany, iż w tem wszystkiem jest dla niego nauka i pożytek, że, jak mu to Marley zapowiedział — odwiedziny duchów mają na celu jego dobro i zbawienie, postanowił starannie chwytać wszystko, co usłyszy lub spostrzeże, a nadewszystko uważać, jak się też znajdować będzie sam w trudnych okolicznościach, żeby z tego wyciągnąć korzyść i poprawę.
Przedewszystkiem szukał swojej osoby, lecz kto inny zajmował jego miejsce, a chociaż zegar giełdowy wskazywał godzinę, o której zwykł był przychodzić na giełdę — nie widział się. Mocno go to obeszło — potem powiedział sobie — zaszło coś ważnego — musiałem odmienić tryb życia. Wprowadziłem w wy-