Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

konanie przedsięwziętą poprawę, skorzystałem już z poprzednich odwiedzin.
Duch stał przy nim milczący, ponury, z ręką naprzód wyciągniętą. Gdy Scrooge ocknął się z zamyślenia, zdawało mu się, że widmo wpatrywało się w niego uporczywie. Na tę myśl zadrżał od stóp do głowy.
Porzuciwszy giełdę i środek miasta, udali się w uliczki kręte i wąskie, i znaleźli się nagle w pokoju ciemnym, przy łóżku, na którem spoczywała postać okryta szerokiem, spadającem do ziemi suknem. Pokój, jak mówiłem, zupełnie był ciemny, słabe, blade światełko oświecało niewyraźnie zwłoki, przy których nikt nie płakał, nad któremi nikt nie czuwał.
Scrooge spojrzał na widmo, którego ręka wskazywała mu głowę zmarłego. Całun był zarzucony tak niedbale i lekko, że za najmniejszem poruszeniem można było go odkryć i rozpoznać twarz; Scrooge chciał to uczynić, miał wielką ochotę, lecz w ostatniej chwili zabrakło mu sił do wykonania tego przedsięwzięcia.
— Duchu — uchodźmy stąd, to miejsce jest straszne. Przysięgam ci, nie zapomnę tej nauki — wierz mi — ale odejdźmy.
Widmo wskazywało mu ciągle głowę zmarłego.
— Rozumiem — rzekł Scrooge — rozumiem, — chciałbym, lecz nie mam dość siły.
Duch patrzał nań ciągle z wytężoną uwagą.
— Jeśli jest ktokolwiek, kogo śmierć tego człowieka obchodzi — mówił Scrooge w gorączkowym niepokoju — pokaż mi go — zaklinam!