Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

smuć się — nie myśl o tem.“ Bob był bardzo wesoły, do każdego przemawiał, wszystko szło jak najlepiej, spojrzał na stół, zobaczył robotę pani Cratchit, chwalił jej zręczność i biegłość córek. — Czy to będzie gotowe na niedzielę? — Była to zasłonka na grób.
— Będzie. Czy dziś znowu tam chodziłeś, Robercie?
— Przypadkiem tylko, moja duszko! Tak — przechodząc. Żałowałem, że was nie było, ach, jak tam czysto, jak starannie wszystko utrzymane! Pójdziecie w niedzielę, nieprawdaż? Będziemy chodzić często, jak najczęściej, przyrzekłem mu, że go odwiedzę każdej niedzieli. — Moje dziecię! moje najdroższe dziecię! moje życie najukochańsze!!
Wybuchnął płaczem i łkaniem — biedny Robert — nie mógł się utulić. Wreszcie, gdy się cokolwiek uspokoił, wszedł do drugiej izby. W rogu pokoju stało łóżeczko... Bob siadł przy niem, zamyślił się, potem spokojniejszy wrócił do rodziny.
Wszyscy siedzieli i rozmawiali. Bob wspomniał im o grzeczności i uprzejmości siostrzeńca swego pryncypała. — Spotkał mnie dziś na ulicy, a spostrzegłszy, że jestem jakiś nieswój, — byłem cokolwiek zamyślony, — przystąpił i troskliwie wypytywał o powód mego frasunku. Opowiedziałem mu wszystko. „Mocno mnie to boli — pojmuję, co to za zmartwienie dla pana i zacnej jego małżonki — strata ukochanego dziecięcia. Jeżeli mogę być w czem użytecznym, jestem na rozkazy państwa.“ To mówiąc, dał mi swój bilet wizytowy. — „Proszę pana, panie Cratchit — przyjdź mnie odwiedzić w tych dniach, chciałbym z panem