Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Zimno czyste, błyszczące — wesołe, orzeźwiające — poruszające krew w żyłach — złociste słońce — niebo uśmiechające się, dzwony najradośniejsze. — Wspaniale — cudownie!
— Co to za dzień mamy dzisiaj? — zapytał przez okno małego wystrojonego chłopczynę — który stanął i z podziwem wpatrywał się w niego.
— Co? — odpowiedział chłopiec, robiąc wielkie oczy.
— Co za dzień mamy dzisiaj? powiedz mi, mój chłopeńku!
— Dziś — a skądże pan przybywa — dziś jest Boże Narodzenie.
— Boże Narodzenie? — więc się nie spóźniłem — wszystko stało się w ciągu jednej nocy. Duchy zrobiły wszystko przez kilka godzin. Mogą wszystko, co tylko zechcą! Słuchaj — no! — mój mały!
— Co pan każe?
— Czy ty znasz ten sklep na rogu, gdzie sprzedają drób i wędliny, wiesz — tam jak się idzie w drugą ulicę, na prawo?
— Rozumie się, że wiem.
— Sprytne dziecko — rzekł Scrooge. — Znakomity chłopiec. Nie uważałeś przypadkiem wczoraj wielkiego indyka, wiszącego w oknie — nie tego drugiego — małego, ale dużego?
— Ah, tak, pamiętam, prawie taki jak ja.
— Rozkoszne dziecko, jaki dowcipny, co za przyjemna rozmowa! Ktoby się tego spodziewał — mówił Scrooge do siebie.
— Mój koteczku!