— Czy pan jest w domu, moje dziecię? — zapytał nieśmiało służącej.
— Jest, proszę pana.
— A gdzie?
— W pokoju jadalnym, — z panią. Zaprowadzę pana do sali i dam znać państwu.
— Dziękuję — twój pan zna mię bardzo dobrze — prowadź mnie do jadalnego pokoju. Tu! dobrze — dziękuję ci.
Otworzył drzwi zwolna, nieśmiało. Młoda para kręciła się około stołu przygotowanego do obiadu. Pani oglądała wszystko starannie.
— Alfredzie! — rzekł Scrooge.
— Mój Boże! — zawołała z przelęknieniem siostrzenica.
— Kto tam? — zapytał Alfred.
— To ja, wuj Scrooge, proszę się uspokoić, wszakżeś mnie prosił wczoraj na obiad, czy mogę wejść, Alfredzie?
Czy mógł?! — Alfred go porwał i wniósł prawie na środek pokoju — mało go nie roztrząsł z radości. W pięć minut Scrooge był jak u siebie. Przyjęto go serdecznie, radośnie. Siostrzeniec, jego żona, goście, którzy później przybyli — wszyscy byli z wielkim dlań szacunkiem i uprzejmością. Bawiono się wybornie. Scrooge śmiał się i zachęcał całe towarzystwo do wesołości, zapraszając do siebie za kilka dni — gdy urządzi mieszkanie.
Nazajutrz rano — raniuteńko, był już w kantorze. Koniecznie chciał wyprzedzić swego buchaltera i schwytać go na gorącym uczynku spóźnienia. Udało
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.