Strona:PL Karol Dickens - Opowieść wigilijna.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

dzinie; za dużo mamy roboty — biorę Piotra do kantoru — zresztą pomówimy o tem obszerniej dziś wieczorem, przy szklaneczce ponczyku. — Tymczasem nim zaczniesz pisać — dalej — rozpalić porządny ogień, zimno tu jak w psiarni — weź węgle do siebie — ja sobie kazałem kupić oddzielny koszyk.
Scrooge wykonał więcej aniżeli przyrzekał — nietylko dotrzymał słowa, ale wyświadczał wiele, wiele dobrego.
Był dla małego Tomaszka drugim ojcem.
Stał się wzorowym panem, wzorowym przyjacielem, najzacniejszym z ludzi. Niektórzy złośliwie uśmiechali się z tej zmiany. Lecz Scrooge nic na to nie zważał — wiedział dobrze, że na kuli ziemskiej są istoty, dla których każde nawrócenie, każda szczera poprawa, każdy czyn szlachetny, ciepły, serdeczny, jest solą w oku. Śmieli się z niego. — On się śmiał także serdecznie, uczciwie — to była cała jego zemsta.
Nie przestawał już z duchami, ale więcej przestawał z ludźmi, cały rok Boży żył z przyjaciółmi — z rodziną, czekał niecierpliwie dnia Bożego Narodzenia. Wspaniale obchodził tę wielką uroczystość. Wieńczył ją najlepszemi uczynkami. — Wszyscy mówili, że nikt tak nie święci Bożego Narodzenia jak Ebenezer Scrooge.
Pragnę z duszy, aby podobnie mówiono o was — o mnie, o wszystkich ludziach!
„Miłujcie się nawzajem“ — niech Bóg dobry, sprawiedliwy i miłościwy błogosławi nas wszystkich i okaże nam Swą łaskę.