było nadzwyczaj czyste i porządne; maleńki stolik, zastawiony według zwyczaju butelkami i filiżankami i dobry zegar, matematycznej dokładności, który pokazywał wpół do szóstej, każda rzecz stała na swojem miejscu, wszystko świeciło się i błyszczało.
— Wreszcie mogę sobie za cały dzień odpocząć — oznajmiła pani Briten, oddychając pełną piersią. Skoro tylko spoczęła, zaraz zerwała się, podała mężowi kubek herbaty i zajęła się przygotowaniem kromek chleba z masłem. — Jak to ogłoszenie przypomina mi dawne czasy!
— Ach tak — przyznał pan Briten, łykając herbatę z kubka, jakby ostrygi.
— Za tego samego Michała Wardena — rzekła Klemensi, wskazując głową w stronę ogłoszenia — straciłam wtedy miejsce.
— Za to znalazłaś męża — rzekł pan Briten.
— Tak, prawda, tak się to i stało; za to jestem mu bardzo wdzięczną.
— Do wszystkiego w życiu można się przyzwyczaić — rzekł pan Briten, patrząc na żonę z poza kubka. — Dlatego to i ja tak do ciebie przywykłem, Klemm, że nie byłbym w stanie żyć bez ciebie. I dlatego pobraliśmy się, ha, ha, ha! Ktoby się mógł tego spodziewać?
— Z pewnością nikt; aleś ty postąpił szlachetnie, Ben.
— No, nie, dlaczegoż? — skromnie zaprzeczył pan Briten — Nie warto o tem mówić.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.