Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto nie warto! — zawołała żona dobrodusznie. — Tak ci jestem wdzięczną, Ben, że nigdy tego nie zapomnę. O, — mówiła, patrząc znów na ogłoszenie — kiedy ona uciekła i to stało się wiadomem i kiedy już jej biedaczki nie można było dogonić, nie mogłam dłużej milczeć ze względu na nią samą, jak i ze względu na wszystkich pozostałych; opowiedziałam wszystko, co mi było znane. Czyż mogłam nie opowiedzieć?
— Bezwarunkowo, postąpiłaś słusznie, oznajmiając im całą prawdę — przyznał jej mąż.
— Doktor Dżeddler — ciągnęła Klemensi, stawiając swą filiżankę i z zadumaniem patrząc na oznajmienie — wypędził mnie wtedy w przystępie gniewu i żalu! Zadowoloną jestem, żem mu nie odpowiedziała wówczas jakiemi porywczemi słowy i nie uniosła się także w pierwszej chwili; gorzko potem żałował tego. Ileż razy potem w tym samym pokoju bolał nad tem co się zdarzyło. Ile razy siedział tam, całemi godzinami rozpytując mnie o wszystko, dowodząc, że go to tak bardzo interesuje! A to dzięki temu, że wiedział, jak ona mnie lubiła, Ben!
— Skąd ty to wiesz, Klemensi? — pytał mąż, zdziwiony opowiadaniem wydarzeń, o których sam miał bardzo niejasne wyobrażenie.