— Pytam, czy pan czego nie potrzebuje? — odpowiedziała Klemensi, ze swej strony spoglądając na niego ukradkiem.
— Jak mi dacie buteleczkę porteru — rzekł, kierując się ku oknu — i pozwolicie zostać tutaj, nie przeszkadzając sobie w herbatce, będę wam nadzwyczaj wdzięcznym.
Z temi słowy usiadł za jednym ze stołów i zaczął patrzeć w okno. Był to okazały i piękny młodzieniec, czarne wąsy i gęste czarne włosy ocieniały jego męską, ogorzałą twarz. Kiedy podano mu porter, nalał szklankę, wypił za powodzenie domu i zapytał:
— Ten dom niedawno zbudowany?
— Nie — bardzo dawno, panie — odpowiedział Briten.
— Ale już będzie z pięć lub sześć lat temu — rzekła Klemensi, akcentując słowa.
— Zdawało mi się, że państwo wymówili imię doktora Dżeddlera, czy tak? — pytał nieznajomy. — To ogłoszenie przypomniało mi go. Znam trochę ich rodzinne sprawy. Powiedzcie mi, czy stary jeszcze żyje?
— A jakże, panie, żyje — odpowiedziała Klemensi.
— Bardzo postarzał?
— Od jak dawna, panie? — zapytała bardzo znacząco Klemensi.
— Od czasu ucieczki córki.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.