znaki, wskazując na ogłoszenie i bez dźwięku poruszała wargami, jakby powtarzając wciąż jedno słowo czy frazes. Pan Briten dziwił się bardzo, nie słysząc słów, a nie rozumiejąc mimiki, która jak wszystkie jej ruchy wogóle, była bardzo dziwnego rodzaju. Z roztargnieniem patrzył na stół, nieznajomego, łyżeczkę do herbaty, żonę, ze swej strony badając, czemu zagraża niebezpieczeństwo: czy sprzętom, czy jemu samemu, czy jej i odpowiadał na jej sygnały taką samą pantominą, wyrażając zupełną niemożność skonstatowania z ruchów jej warg tego, co chciała mu oznajmić.
Klemensi musiała zrezygnować z tej nieudałej polityki, cicho przysunąwszy krzesło bliżej nieznajomego, niepostrzeżenie za nim śledziła, oczekując chwili, kiedy znowu przemówi. Nie długo przyszło jej czekać.
— Jakiż dalszy los tej młodej panienki, która uciekła? Zapewne coś o niej wiadomo?
Klemensi wstrząsnęła głową.
— Słyszałam, że doktór Dżeddler wie o tem coś więcej, aniżeli mówi. Pisała do pani Grez, że zadowolona i szczęśliwa z jej związku małżeńskiego z panem Alfredem. Pani Grez odpowiedziała na jej list. Los tej dziewczynki zakryty takim mrokiem, że mógłby go tylko rozjaśnić...
Głos jej drgnął i zatrzymała się w pół słowa.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.