— Kto? — pytał nieznajomy.
— Mógłby rozjaśnić tylko jeden człowiek na całym świecie — mówiła Klemensi, ledwo oddychając ze wzruszenia.
— Któż taki? — pytał nieznajomy.
— Pan Michał Warden! — zawołała Klemensi, dając poznać mężowi, że nazwisko to wtedy chciała mu powiedzieć, a także Michałowi Wardenowi, że go poznała.
— Pan sobie mnie przypomina? — zapytała Klemensi drżącym ze wzruszenia głosem. — Widzę, że pan mnie sobie przypomniał. Pamięta pan tę noc w sadzie? Wszakże ja byłam z nią.
— Tak, wiem o tem — odpowiedział.
— Otóż to ja byłam. A to mój mąż. Ben, mój przyjacielu, biegnij prędko do pani Grez, do pana Alfreda, biegnij do nich! Zawołaj ich tu prędko!
— Zaczekajcie! — zatrzymał ich pan Warden, spokojnie zagradzając drogę — Co chcecie zrobić?
— Dać im znać, że pan tutaj — odpowiedziała Klemensi silnie wzruszona — że ona nie bezpowrotnie dla nich zginęła, że mogą się o niej od pana wiele dowiedzieć, nakoniec, że może wreszcie ona powróci do domu! Jakież to szczęście dla starca, dla siostry a i dla mnie samej, starej jej sługi, choćby zobaczyć ją, moją najdroższą! — krzyknęła, uderzając się obiema rękami w piersi. — Biegaj że, biegaj prędko
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.