Ben! — i delikatnie popychała go do drzwi, przed któremi wciąż jeszcze stał Michał Warden, z boku patrząc na nią i zagradzając drogę.
— A może ona tu niedaleko — ciągnęła gorąco Klemensi, biegnąc naprzód i chwytając w uniesieniu pana Wardena za płaszcz — widzę to po pańskiej minie. Pozwól mi pan choć spojrzeć na nią! Przecież ja ją wyniańczyłam, ona wyrosła na moich rękach! Przecież my wszyscy chlubiliśmy się nią! Wiedząc, że jest narzeczoną pana Alfreda, jakem ja się starała zatrzymać ją, kiedy ją pan namówiłeś do ucieczki! Wszystkich ich kochałam i wiedziałam, czem ona była dla rodziny, kiedy uciekła, a gdy ją uważano za zaginioną, widziałam ich rozpacz. Niech pan mnie puści do niej, i da mi opowiedzieć jej wszystko, czem przepełniona moja dusza!
Wzrok jej wyrażał głębokie uczucie i błaganie; ale on milczał.
— Może obawia się iść do domu, nie wiedząc, jak ją przyjmą? Pozwól mi pan iść do niej i oznajmić jej, że oni nie tylko jej przebaczyli, ale kochają więcej, niż przedtem, że spotkanie z nią będzie dla nich największem szczęściem życia! Powiedz mi prawdę, panie Warden, wszak ona z panem?
— Nie, jej niema ze mną — odpowiedział boleśnie.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.