Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pan także zna ją?
— Bez wątpienia, panie! — odpowiedział Snitczy. — Jutro wieczorem i jej siostra miała się o wszystkiem dowiedzieć, w każdym razie jej to obiecano. A do tej pory zechciej pan być gościem w mym domu, bo w swoim własnym nie możesz się zatrzymać, dla uniknięcia nowych kłopotów i dlatego, by pana nie poznano, choć takeś się pan zmienił, że ja sam, spotkawszy pana, wątpię, czybym poznał: będziemy tu objadowali, a wieczorem pójdziemy piechotą do domu. Tu smacznie karmią, panie Warden, a przytem pan jesteś na swej ziemi! Ja i Kreggs — ach, świętej pamięci! — często tu zachodziliśmy zakąsić i wypić buteleczkę porteru, i zawsze byliśmy zadowoleni. Pan Kreggs — rzekł Snitczy, zamykając na chwilę oczy — trochę zawcześnie zszedł do mogiły.
— Wybacz pan — rzekł pan Warden, przesuwając ręką po głowie — taki jestem wzruszony, jakbym marzył. Pan mówi... tak, pan Kreggs, a tak, bardzo go mi żal. Mówiąc to, patrzył na Klemensi, którą mąż starał się pocieszyć i zdawało się bardzo współczuł z nią.
— Panu Kreggsowi — mówił Snitczy — niestety, wypadło przekonać się własnem doświadczeniem, że utrzymać życie, kiedy od nas ucieka, nie tak to łatwo, jak mu się wydawało w teoryi; gdyby nie to, do tej pory byłby żył. Dni moje teraz — to ciągłe zanikanie. On był