Alfred nie spełnił nadziei doktora, nie osiągnął ani sławy, ani bogactwa; ale nie zapomniał swych starych przyjaciół. Poświęcił się wesoło skromnej służbie dla bliźnich, łagodził ich cierpienia i spędzał cierpliwie długie godziny u wezgłowia chorych. Stykając się codziennie z ludźmi, zostającymi w najcięższych warunkach życia, przekonał się, że żadne ubóstwo nie zdoła w nich zabić ludzkich uczuć, stanowiących największe dobrodziejstwo. Poprzednia jego wiara w ludzi z biegiem czasu jeszcze się wzmocniła. W swem skromnem, cichem życiu musiał przyznać, że aniołów i teraz spotyka się na ziemi i niekiedy pod niepozorną postacią ukrywa się przepiękna dusza, którą niedostatek, nieszczęścia i próby jeszcze rozjaśniają i otaczają, jakby aureolą. Być może, że osiągnął wznioślejszy cel, pozostając skromnym, wiejskim doktorem, niż ten, jakiby osiągnął, gdyby starał się o sławę lub bogactwa. Był szczęśliwym, żyjąc na Starem Bojowem Polu ze swą dobrą żoną, Grez.
A Merion, czyż on o „niej“ zapomniał?
— Jak to szybko przemija czas! — rzekł — mówili o tej strasznej nocy. — Zdaje mi się, że to było ogromnie dawno! Czas powinno się liczyć nie liczbą lat, ale temi przejściami, któreśmy przeżyli.
— Odkąd Merion nas porzuciła, minęło i wiele lat — odpowiedziała Grez — już całych
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.