Pani Snitczy, po zwykłych przywitaniach i pozdrowieniach, odprowadziła męża na bok.
— Chodźno tu, panie Snitczy, posłuchaj — rzekła — Wiesz, że nie lubię mącić pokoju zmarłych.
— Wiem, duszko, wiem — odpowiedział mąż.
— Ale pan Kreggs...
— Teraz już świętej pamięci, duszko, świętej pamięci — przerwał pan Snitczy.
— Proszę cię, pamiętasz ty ten bal? — mówiła żona — Mów, pamiętasz, jakem cię błagała na kolanach? Oczywiście, jeżeli pamięć ciebie nie zawodzi, jeśli możesz wyrzec się swej słabości, proszę cię, przypomnij sobie...
— Na kolanach, duszko? — pytał zdumiony Snitczy.
— No, tak, oczywiście — dość żywo potwierdziła pani Snitczy — czyż sam tego nie pamiętasz? Prosiłam cię, abyś mu spojrzał tylko w oczy — no jakże, czyż nie miałam słuszności. Czym nie przestrzegała, wszak on widocznie był o wszystkiem powiadomiony, tylko ukrywał.
— Pani Snitczy — szepnął jej mąż do ucha — a w moich oczach niczegoś nie zauważyła?
— Oczywiście nie; ale gdzież ty byś! — odpowiedziała pani Snitczy.
— A zatem muszę ci oznajmić — rzekł, biorąc ją za rękaw — że obaj znaliśmy jedną tajemnicę i obaj ją kryliśmy. W zawodowych
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.