— I mnie pozwólcie — rzekł, zbliżając się nieznajomy, Michał Warden, — skorzystać z mądrości tych sentencyi. Panie Gitfild, doktorze Dżeddler, mogłem uczynić wam wiele złego; jeżeli stało się inaczej, niema w tem zupełnie mojej zasługi. Nie będę mówił, czy stałem się lepszym, czy mądrzejszym przez tych sześć lat; wiem tylko, że poznałem, co to znaczy wyrzut sumienia. Nie uważam, abym zasługiwał na względy z waszej strony, skorom nadużył gościnności waszej rodziny; odniosłem ciężką naukę, której nigdy nie zapomnę; mam nadzieję z niej skorzystać. Już błagałem o przebaczenie; pojąłem ogromną różnicę, jaka zachodzi pomiędzy mną a panną Merion. Za kilka dni na zawsze porzucę te strony i błagam o przebaczenie: „Czyńcie drugiemu, czego pragniecie dla siebie! Zapomnijcie i przebaczcie!“
Czas, odkrywający mi prawem trzydziesto pięcio letnich przyjaznych stosunków dalszy bieg wypadków, opowiadał, że pan Warden nigdzie nie wyjechał i swej majętności nie sprzedawał; przeciwnie, żył wesoło i otwarcie z ukochaną żoną, będącą przedmiotem dumy całej okolicy; nazywali ją Merion. Niekiedy zdarza się, że czas przekręca fakty, toteż nie wiem, o ile temu wszystkiemu można wierzyć.