— A! — zawołał doktor, idąc ku bramie — witajcie, witajcie! Grez, Merion! Oto pan Snitczy i Kreggs! No, a gdzież Alfred?
— Prawdopodobnie zaraz przyjdzie, ojcze — odpowiedziała Grez. — Przed odjazdem zebrało mu się tyle czynności do załatwienia, że wstał o świcie i zaraz poszedł. Witam panów!
— W imieniu mojem i Kreggs’a — zaczął Snitczy — dzień dobry; całuję rączki panno Merion. — Pragnąłbym z panią — trudno określić, jak gorące były jego słowa, nie wydawał się bowiem przejęty zbyt ciepłemi uczuciami dla bliźnich — pragnąłbym z panią jeszcze sto razy święcić ten szczęśliwy, wspaniały dzień!
— Ha, ha, ha! — zaśmiał się doktor, wkładając ręce do kieszeni. Bez końca, stuaktowa farsa!
— No, panbyś z pewnością nie zgodził się skrócić jej — zauważył pan Snitczy, opierając swą teczkę z papierami o nogę stolika — wiedząc, że w niej uczestniczy tak powabna dziewczynka, jak pańska córka, Merion.
— Boże zachowaj! — odrzekł doktor. — Niech pożyje, a z pewnością pośmieje się nad tą farsą i powie za francuzami: „Komedya odegrana — kurtyna zapada.“
— I francuski dowcip i pańska filozofia niesłuszne, doktorze Dżeddler; już panu to często powtarzałem. Mówi pan, że w życiu nic niema poważnego? A prawo?
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.