Był to człowiek czerstwy, kościsty i zimny; jego zwykła szaro-biała odzież nadawała mu wygląd krzemienia, a migotliwe, niespokojne oczka, zdające się miotać iskry, dopełniały analogii.
Wogóle trzy królestwa przyrody miały swoich przedstawicieli w postaci trzech współbiesiadników: jeśliśmy bowiem porównali Kreggs’a do krzemienia, to Snitczy mocno podobny był do gapiowatej sroki lub wrony, a oblicze doktora było jak rumiane, zimowe jabłko z czubkiem z tyłu zamiast szypułki.
Wtem piękny młodzieniec w podróżnym ubiorze, w towarzystwie tragarza z pakunkiem, ukazał się przy furtce ogrodu; twarz jego tchnąca radością i nadzieją w zupełności harmonizowała ze ślicznym porankiem. Trzej dżentelmeni obstąpili go, podobnie jak trzy przebrane gracye lub złowieszcze parki i powitali go pozdrowieniem.
— Sto lat życia, Alfie! — zawołał doktor.
— Obyśmy sto lat przeżyli i święcili tę szczęśliwą rocznicę, panie Gitfild — powiedział Snitczy z nizkim ukłonem.
— Szczęśliwą, hm! — zamruczał kwaśno pod nosem Kreggs.
— Co za napaść — zawołał Alfred z komicznym przestrachem — co za szereg: jeden, dwóch, trzech niedobrych wróżbitów! Lichy znak przed puszczeniem się na odkryte morze życia! Na szczęście spotkałem rano pierwszą
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.