Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Grez, kochaną, dobrą Grez i błogosławiąc temu, nie przywiązuję żadnej wagi do spotkania z wami! Nie boję się was!
— Przepraszam, panie, „ja“ byłam pierwszą — wmieszała się Klemensi Niukom — Panienka Grez jeszcze ze wschodem słońca poszła do sadu, a ja byłam w pokojach. Przypomina pan sobie?
— To prawda. Klemensi ma słuszność! Tak, dzięki jej nie boję się was! — powiedział Alfred.
Snitczy roześmiał się wesoło.
— Za siebie i za Kreggs’a. Ciągnij los pod znakiem Klemensi.
— Dlaczegóż nie? Ona może się przydać nie gorzej od innych — wyraził Alfred, przyjacielsko ściskając rękę doktora, a także Snitczy’ego i Kreggs’a. — No, ale gdzie...
Nagle rzucił się w stronę nadchodzących sióstr i popchnął w pośpiechu Jonatana Snitczy na Tomasza Kreggsa tak, że zbliżyli się do siebie więcej, aniżeli tego wymagała towarzyska rozmowa. Nie trzeba dodawać, że młodzieniec podszedł najpierw do Merion, a następnie do Grez, przyczem obejście jego z panienkami mogło się wydać panu Kreggs’owi zanadto swobodnem.
Pragnąc zapewne nadać rozmowie inny kierunek, doktor Dżeddler zaprosił gości na śniadanie i wszyscy usiedli za stołem. Grez,