— Wszystko przytem stało się już tak dawno — powiedział Alfred.
— Dawno! — powtórzył doktor. — A cóż innego dzieje się teraz na świecie? Być może, żeś o czemś nowem słyszał? Ja — nie.
— A procesy? — wtrącił Snitczy, mieszając łyżeczką herbatę.
— To prawda, lecz według mnie, już teraz zbyt łatwo wyjść suchym z wody — dodał jego towarzysz.
— Daruj, doktorze — ciągnął Snitczy — lecz z całego naszego sporu odniosłem wrażenie, że w dążeniu ludzi do zwracania się do sądu i podciągania wszystkiego pod prawo, kryje się poważne znaczenie, coś rzeczywistego i pewnego, możnaby powiedzieć, istotny cel.
Wtem Klemensi w rozpędzie wpadła na róg stołu, tak że zadźwięczały na nim wszystkie naczynia.
— Tam do licha! Cóż znowu? — zawołał doktor.
— To ta nieznośna teka, panie — odpowiedziała Klemensi — zawsze komuś pod nogi wlezie.
— Istotny cel, chciałem powiedzieć — zakończył Snitczy — godny rozwagi. Czyż życie może być farsą? A prawo na co?
Doktor roześmiał się i spojrzał na Alfreda.
— Przypuśćmy, że wojna — niedorzeczność — ciągnął Snitczy — o to się nie spieram.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.