obawiał się skompromitować, podpisując się na dokumencie nie przez siebie sporządzonym, czy czasem nie wyrzeknie się przez podpisanie jakichś praw mu przynależnych. Odważył się przystąpić do dokumentów dopiero po namowach doktora i prosił, aby mu dozwolono obejrzeć papiery, których haczykowaty charakter pisma, nie mówiąc już o zawikłanym stylu, wydawał mu się czemś w rodzaju hieroglifów; przewracał je, chcąc się przekonać, czy niema czegoś podejrzanego na odwrotnej stronie, a podpisawszy, zaniepokoił się. Portfel, kryjący papiery, przybrał w jego oczach jakiś tajemniczy interes i nie mógł się od niego oderwać. Klemensi Niukom wzbiła się w dumę, myśląc o swem znaczeniu, rozparła się oboma łokciami na stole, jak orzeł z rozłożonemi skrzydłami i skłoniła głowę na lewe ramię. Na swoje bazgroty zużyła moc atramentu, a podpisując nazwisko, wykonywała językiem takie same ruchy, jak piórem. Potem owładnęła nią żądza pisania. Podobnie jak u tygrysa, który zasmakował we krwi, budzi się jej pragnienie, tak Klemensi chciała wszędzie i wszystko podpisywać. Wreszcie zdjęto z doktora obowiązek opieki, a Alfred uzyskał prawo samodzielnego wstąpienia w życie i rozporządzania swem mieniem.
— Briten — polecił doktor — idź do bramy i pilnuj pocztowej karety. Czas ucieka, Alfredzie.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.