— Tak, tak, panie — odpowiedział młody człowiek. — Droga Grez! Jedną chwilę! Marion taka młoda, taka miła i czarująca. Kocham ją ponad wszystko w świecie. Pamiętaj o niej, tobie ją polecam.
— Zawsze uważałam opiekę nad nią za swój święty obowiązek; teraz będzie dla mnie stokroć droższą. Nie zawiodę twego zaufania i święcie dopełnię obietnicy.
— O tem jestem przekonany, Grez. Czyż można nie wierzyć ci, patrząc w twoją twarz i słysząc twój głos! Droga Grez, gdybym miał twój wyrobiony charakter i siłę woli, z mniejszą trwogą opuszczałbym wasz dom!
— Gdyby? — spytała ze spokojnym uśmiechem.
— Cokolwiek będzie, chciałbym cię uważać za siostrę swoją, Grez.
— Zgoda. Zawsze nazywaj mnie tem imieniem.
— Otóż, siostro moja — rzekł Alfred — dla mnie i dla Merion lepiej, że ty, nie ja posiadasz te zalety. Nawet gdybym mógł, nie odebrałbym ci ich.
— Kareta na pagórku — oznajmił Briten.
— Czas ucieka, Alfredzie — rzekł doktor.
Merion smutna stała dotychczas w pobliżu; usłyszawszy słowa doktora, młodzieniec delikatnie wziął ją za rękę i oddał siostrze.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.