Drzwi kantoru panów Snitczego i Kreggsa były zawsze gościnnie otwarte i wychodziły na rynek. Gabinetem przyjęć a zarazem i porad była stara izba na drugiem piętrze, z nizkiem, okopconem sklepieniem, jak gdyby ponuro zachmurzonem w zadumie nad zawikłanym stosem praw. Wzdłuż ścian stały krzesła z wysokiemi oparciami, obite skórą i obramowane rzędem miedzianych gwoździków, miejscami wypadłych, po dwa, po trzy, a może nieświadomie wydłubanych palcami zbitych z tonu klientów. Na ścianie w ramkach drzeworyt wyobrażał jakiegoś znakomitego sędziego, a na widok każdego pukla na jego strasznej peruce dusza zamierała ze strachu. Akty pakami zajmowały zapylone półki i stoły, na podłodze i pod ścianami stały zamknięte ogniotrwałe skrzynki z oznaczeniem imion i nazwisk. Nazwiska te zawsze zwracały na siebie uwagę rozstrojonych interesentów, którzy czytali je, jakby z nakazu złego losu i układali z nich horoskopy, słuchając niezrozumiałych wyjaśnień adwokatów.
Snitczy i Kreggs byli towarzyszami w zawodzie, ale każdy z nich miał w swem domowem życiu towarzyszkę — żonę. Mężczyźni byli przyjaciołmi i najzupełniej ufali sobie, jednak pani Snitczy, jak to często się zdarza w życiu, od samego początku podejrzewała pana Kreggsa, a pani Kreggs nie lubiła pana Snitczy. „Już ci
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.