— Prawie nic.
Klient zaczął przygryzać paznogcie i pogrążył się w myślach.
— A nadto, jak panowie uważacie, mnie samemu niebezpiecznie pozostawać w Anglii? Czy nie tak?
— W żadnem z miast złączonych królestw Wielkiej Brytanii i Anglii — odpowiedział Snitczy.
— Zatem nie jestem niczem innem, jak marnotrawnym synem; tylko, że nie mam ojca, do którego domu mógłbym wrócić, ani świń, które mógłbym paść, aby karmić się ich strawą! Czy tak? — ciągnął klient, kiwając nogą i patrząc uporczywie w podłogę.
Pan Snitczy zakaszlał, jakby odsuwając od siebie choćby pozór współczucia dla takiego allegorycznego porównania w sprawach prawnych. Pan Kreggs, pragnąc wyrazić solidarność, kaszlnął także.
— Zrujnowałem się, choć mam dopiero trzydzieści lat — rzekł klient.
— Nie, panie Warden, jeszcze się pan nie zrujnowałeś — odpowiedział Snitczy — choć, prawdę mówiąc, zrobiłeś pan ze swej strony, coś mógł. Jeszcze sprawa nie tak beznadziejna i jeżeli zajmiesz się swymi interesami —
— Do dyabła z nimi!
— Panie Kreggs — rzekł Snitczy — może tabaczki?
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.