— Cóż powiesz na to, panie Kreggs? — zapytał Snitczy.
Ten wzruszył głową.
— Czy pamiętasz, jak w dzień odjazdu po ukończeniu formalności Alfred dziwnie się żegnał?
— Jakże, pamiętam — odpowiedział Kreggs.
— Może się myli — ciągnął Snitczy, zamykając ogniotrwałą skrzynkę i kładąc ją na miejsce — a jeśli nie, to znaczy, że się zmieniła — czegoż się na świecie nie spotyka! A ja uważałem tę dziewczynę za otwartą i szczerą. Zdawało mi się także — mówił pan Snitczy, wkładając palto i rękawiczki (pora była chłodna) i gasząc jedną świecę — że charakter jej przez ten czas zupełnie się rozwinie i stanie się podobnym do charakteru jej siostry.
— Tegoż zdania i ja — odpowiedział pan Kreggs.
— Czegożbym nie dał — rzekł pan Snitczy, człowiek istotnie dobroduszny — aby pan Warden zawiódł się w swem obliczeniu. Nie bacząc na swą lekkomyślność, powinienby poznać ludzi, zapłaciwszy drogo za tę naukę; nie chce mi się w to wierzyć. Lepiej nam się w to nie mieszać; naszą rzeczą klient; no i pomódz trudno.
— Trudno, trudno.
— Przyjaciel nasz, doktor Dżeddler, lekko patrzy na sprawy — rzekł pan Snitczy, kiwając
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.