filozofom) nie mógł nie zainteresować się powrotem swego wychowańca, choćby to nawet nie było w rzeczy samej niczem poważnem. Usiadł znowu na poprzedniem krześle u kominka, czytając list i rozważając go.
— Pamiętasz, Grez — mówił, patrząc z roztargnieniem na żarzące się węgle — jak bywało, chodziliśmy pod rękę z Alfredem, jak dwie lalki, kiedy przyjeżdżał do nas na święta? Pamiętasz?
— Pamiętam — odrzekła z uśmiechem, nie odrywając się od zajęcia.
— Akurat za cztery tygodnie! — rozmyślał doktór, — jak to czas leci, zdaje mi się, że od tej chwili nie minęło więcej niż rok! Co wtedy jeszcze robiła nasza malutka Merion?
— Z pewnością była tam, gdzie i siostra — swobodnie odpowiedziała Merion. — Byłam sama jeszcze dzieckiem, Grez była dla mnie wszystkiem.
— Prawda, córeczko, prawda! — rzekł doktór. — Była dla nas zawsze rozumną dziewczynką i doskonałą, troskliwą gosposią, wyrosła już ze spokojnym i wyrobionym charakterem i zawsze umiała przystosować się do naszych kaprysów, uprzedzać nasze życzenia, zapominając o sobie. Nie widziałem u ciebie, Grez, ani egoizmu, ani kaprysów, z jednym tylko wyjątkiem.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.