— A jeślibyś sam zamierzał się kiedy ożenić?
Pytanie tak nieoczekiwane i poważne wymagało wszechstronnej rozwagi. Wypuściwszy gęsty kłąb dymu, Briten pilnie mu się przyglądał, przechylając głowę to w jedną, to w drugą stronę, jakby to był właśnie przedmiot, o który chodziło. Zaczem oznajmił, że sam jeszcze nie wie i sądzi, że na tem się skończy!
— Kimkolwiekby ona była, życzę jej szczęścia! — rzekła Klemensi.
— O, bezwątpienia będzie szczęśliwą kobietą — zauważył Benjamin. O tem jestem zupełnie przekonany.
— Prawdopodobnie tak, ale jej życie nie byłoby tak miłem, gdyby mąż jej pozostał tem, czem był niegdyś — rzekła Klemensi, opierając się obiema rękami o stół i zajmując przez to prawie połowę tegoż. — A tę przemianę na lepsze mnie zawdzięczasz, nie prawda?
— Zapewne — odpowiedział Briten, który w wypoczynku doszedł do tego błogiego stanu, w którym człowiekowi nie chce się już ruszać językiem. Siedział nieruchomo i niedbale rzekł:
— Bardzo wiele ci zawdzięczam, Klemm.
— Lubię być dla ciebie użyteczną — rzekła.
Według zwyczaju wzrok jej zatrzymał się na świecy, a przypomniawszy sobie o gojących własnościach łoju ze świec, zaczęła starannie nacierać nim łokcie.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.