oczy dumnie patrzyły prosto w twarz Klemensi. Swoim prostym, zdrowym zmysłem przeczuła Klemensi jakąś niewidzialną zaporę między panienką, a kochającą ją rodziną, zaporę, która stanowiła przeszkodę do jej małżeństwa z ukochanym człowiekiem. Zrozumiała, jak wielką będzie rozpacz rodziny, gdy się dowie o losie swej ulubienicy i wrażliwe, współczujące serce Klemensi wezbrało takim żalem, że nie mogła wytrzymać, padła jej na piersi i z płaczem objęła rękami jej szyję.
— Mało rozumiem, droga panienko — rzekła Klemensi — bardzo mało, ale wiem, że tego czynić się nie godzi. Pomyśl, co czynisz.
— Wszystko już obmyśliłam.
— Pomyśl jeszcze — wstrzymaj się choć do jutra! — nalegała Klemensi.
Merion wstrząsnęła głową.
— Pomyśl choć o panu Alfredzie — błagała Klemensi. — Poprzednio tak go lubiłaś.
Merion zakryła twarz rękami i rzekła: „Lubiłam przedtem“ takim głosem, jak gdyby serce jej rozrywało się w kawały.
— Jeśli chcesz, pójdę do tego pana — starając się ją uspokoić zaproponowała Klemensi. — Wszystko mu wytłomaczę. Pozostań tu i nie idź, to nie doprowadzi do dobrego. Nieszczęśliwym był dzień, w którym przynieśli tu pana Wardena. Pamiętaj o ojcu, kochana moja, wspomnij o siostrze.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.