przy kolczykach pani Kreggs brzęczały, jakby dzwonki na miniaturowej dzwonnicy.
— A dlaczegoż to ty, panie Kreggs, mogłeś się był uwolnić? — spytała go żona, nie bez ironii.
— Pan Kreggs widocznie jest ulubieńcem losu — dodała pani Snitczy.
— Ich zawsze pochłania ten kantor — rzekła pani Kreggs.
— Ludzie, mający kantor, nie powinni się żenić — zawyrokowała pani Snitczy.
Pani Snitczy sądziła, że spojrzenie jej przebiło nawskroś duszę pana Kreggsa i że ją zrozumiał; a pani Kreggs oznajmiła swemu mężowi, że „jego Snitczy“ oczywiście wodzi go za nos i że przekona się o tem, gdy będzie już trochę za późno.
Jednak pan Kreggs, nie zwracając na to uwagi, rozglądał się, jak poprzednio, dopóki nie ujrzał Grez; następnie podszedł ku niej.
— Moje uszanowanie pani! — rzekł. — Jest pani czarującą; a pani siostra, Merion... jak...
— Witam pana! ona tu, panie Kreggs.
— A ja... a, ona tutaj? — zapytał Kreggs.
— Oto ona! właśnie ma zamiar tańczyć — objaśniła Grez.
Pan Kreggs nałożył okulary, popatrzył na Merion, kaszlnął, schował okulary do futerału i z widoczną ulgą włożył go do kieszeni.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.