rowała się ku towarzystwu, obracając się plecami w stronę, gdzie stała Grez i znikła.
— Widzisz, wszystko poszło pomyślnie — rzekł Kreggs. — Nic takiego nie mówił, spodziewam się?
— Ani słowa.
— Wyjechał? Czy też to skończy się szczęśliwie?
— Nie odstąpi od swych słów: popłynie w dół z biegiem rzeki na swem czółnie, a stamtąd — na żaglowcu na odkryte morze bez względu na pogodę. Zuchwały śmiałek! To jedyna pewna droga: innej niema. Przypływ obecnie o jedenastej; do północy się przeprawi. Cieszę się, że wreszcie mogę się uspokoić.
Pan Snitczy otarł pot z czoła. Widocznie był w wielkiej trwodze.
— A cóż myślisz — zaczął pan Kreggs — o...
— Cicho! — odpowiedział ostrożny wspólnik, nie patrząc na niego. — Nie wymieniaj nazwisk, czyń tak, jakbyśmy mówili o drobnostkach. Wiem, o czemś myślał, ale prawdę mówiąc, teraz mi już wszystko jedno; jestem spokojny. Być może, że pewność siebie go zawiodła; być może, że dziewczyna z nim kokietowała; pewno tak jest. Cóż, Alfred jeszcze nie przyjechał?
— Nie jeszcze; ale go oczekują lada chwila.
— Tak. — Pan Snitczy znowu obtarł czoło chustką. — Zaczynam przychodzić do
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.