— Co się tyczy mego spóźnienia na dzisiejszą uroczystość — rzekł pan Snitczy podając rękę żonie — to ja sam na tem wszystkiem straciłem; pan Kreggs może...
Pani Snitczy nie dała mu dokończyć i odciągnęła go na bok. Poprosiła, by spojrzał na tego człowieka, by zrobił jej tę przyjemność i spojrzał na niego.
— Na jakiego człowieka, duszko? — spytał pan Snitczy.
— Oczywiście na twego miłego spólnika, panie Snitczy. Widocznie niczem jestem w porównaniu z nim.
— Przeciwnie, duszko, przeciwnie — uspakajał ją.
— Nie, nie, nic nie mów — rzekła pani Snitczy, patrząc nań z góry. — Rozumiem swoje położenie, gdzież tam mnie!... Lubuj się swoim towarzyszem i uczestnikiem tajemnic, dozorcą twoich interesów, swoim powiernikiem i podporą w życiu, jednem słowem twojem drugiem „ja“!
Według zwyczaju pan Snitczy spojrzał w tę stronę, gdzie stał jego towarzysz.
— Czy nie widzisz, że on cię oszukuje? Jesteś pastwą jego chytrości, silnym orężem w jego rękach! On cię opętał i tyle; żadne perswazye nie pomogą, mogę się tylko nad tobą użalać!
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.