podniecone, wosołe twarze. Zausznice i dzwoneczki pani Kreggs gorzały jak żar.
Taniec ożywiał się coraz więcej i więcej, muzykanci przyspieszali tempa, a leciutki wietrzyk zwolna przemienił się w prawdziwy huragan. Zaszeleściały liście na girlandach, jakby do sali wpadł tłum niewidzialnych sylfów, wichrem krążących między parami. Doktór tak szybko się kręcił, że trudno było rozróżnić jego twarz; rajski ptak obleciał salę z szybkością błyskawicy, a dzwoneczki dźwięczały i dzwoniły bez przerwy. Lekkie suknie wzdymały się, jak fale podczas burzy. Nakoniec muzyka umilkła i przerwała tańce.
Doktór ze wzrastającą niecierpliwością oczekiwał Alfreda.
— Cóż, nic nie widać i nie słychać, Briten?
— Ciemno, panie, zdala nic nie widać. A w domu taki hałas, że trudno cokolwiek słyszeć.
— Prawda. Która godzina?
— Akurat dwunasta. Powinien zaraz przybyć.
— Popraw ogień i dodaj drzewa — rzekł doktór. — Niech zdala widzi, że go oczekuje wesołe ognisko.
Tak, ono powitało go jeszcze z daleka. Skoro tylko wyjechał z za rogu starego kościółka, ujrzał z okien pocztowej karetki jego blask; poznał komnatę z jasno oświeconemi
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.