Grez wyrwała się, popatrzyła na niego i bez czucia padła na ziemię.
Goście tłumnie otoczyli ją. Między nimi był stary doktór z kartką w ręku.
— Co się stało? — dziko zawołał Alfred, obrzucając obecnych błagalnym wzrokiem i opuszczając się na kolana obok leżącej bez czucia Grez. — Czyż nikt nie powie mi prawdy? Czy niczego się nie dowiem?
W tłumie rozległ się szmer „uciekła“.
— Uciekła! — jak echo powtórzył Alfred.
— Uciekła, mój drogi Alfredzie! — rzekł drżącym głosem doktor, zakrywając twarz rękami. — Poszła z własnego domu! Pisze, że zrobiła inny wybór, prosi, by jej nie winić, bo nie czyni nic złego i błaga nas o przebaczenie i o pamięć, bo już więcej nie wróci.
— Z kim uciekła? Gdzie?
Zerwał się na nogi, jakby chciał rzucić się za nią w pogoń, lecz kiedy tłum się rozstąpił, by dać mu wolne przejście, słaniając się, wrócił, znów osunął się na kolana w poprzedniej postawie i ujął zimną rękę Grez.
Wszczęło się zamieszanie, bezładna bieganina na wszystkie strony, wrzawa i nieporządek. Jedni udali się na poszukiwanie latarni, drudzy mówili, że niema żadnych śladów, ani znaków i że żadne poszukiwania do niczego nie doprowadzą. Jego obstąpili ze słowami współczucia, przekonując go o konieczności zaniesienia Grez
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.