słońca przebiły ponure chmury, które powoli usuwały się w dal, tęcza, mieniąc się żywemi barwami kwiatów, szeroko rozpostarła się na sklepieniu niebieskiem.
Niewielka oberża, kryjąca się za wysokim rozłożystym wiązem, którego gruby pień otaczała darniowa ławka dla wypoczynku pieszych, zwracała się swą wesołą fasadą ku szerokiej drodze. Przyciągała ona podróżnych swym miłym wyglądem i błyszczącem w słońcu jaskrawem godłem ze złotym napisem, które wisiało na drzewie i przeglądało z poza liści. Konie, przechodząc mimo kłody, napełnionej świeżą wodą i rozrzuconego obok niej wonnego siana, już zdala strzygły uszami. Czyste firanki, poruszane wiatrem, zdawały się zapraszać do wejścia i odpoczynku. Na zielonych tablicach nad napisami, głoszącemi o porterze, piwie i lekkich winach, chowanych w zapasie dla gości, widniał pociągający obrazek dużego ciemnego kufla z pieniącem się piwem. Pod oknami stały barwne doniczki z kwiatami, stanowiące kontrast z białą fasadą. Przez otwarte drzwi widać było migotliwe połyski butelek i karafek, które stały na bufecie.
O tej to porze ukazała się na progu zajazdu otyła, barczysta postać gospodarza. Z fajką w zębach, z rękami w kieszeniach, rozstawiwszy nogi, stał w pozie człowieka w pełni zaufanego w dobroć swego wina i biesiadnych zapasów.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.