W około niego nie było suchego miejsca, wszystko przemokło a on był tem zadowolony. Może ociężałe główki dalii w czystym ogródku kwiatowym ucierpiały od zbytku wilgoci, za to ostrokrzew, róże i inne kwiaty, rosnące pod oknami i drzewo, rozsypując w około siebie kropelki wody, rozkoszowały się, jak goście zaproszeni na ucztę, kiedy już dosyć wypito.
Od czasu swego istnienia zajazd nosił oryginalną nazwę „Tarki do gałki muszkatułowej“, jaka widniała na godle, nad niem było umieszczone, złotemi literami nazwisko gospodarza: Benjamin Briten.
Rzeczywiście przyglądnąwszy się mu, poznalibyście, że nie kto inny, jak sam Benjamin Briten stał na progu domu, nieco zmieniony na lepsze i we wspaniałej postawie gospodarza.
— Cóż to, pani Briten nie myśli wracać — mówił patrząc na drogę. — A już byłby czas; toż to już pora pić herbatę.
Na drodze było pusto; bez pospiechu wyszedł nacieszyć się swoją chudobą i czuł się bardzo zadowolony wrażeniem.
— Napewno do takiego domu zawszebym wstąpił, o ile nie byłbym jego gospodarzem — rzekł do siebie.
Podszedł do kwietnika, obejrzał pochylone główki dalii, które jak gdyby otrząsały się, kiedy spadały z nich napełniające je krople.
Strona:PL Karol Dickens - Walka życia.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.