Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

kawałka chleba. Gdy kościół odzyskał poprzednie położenie... bo w chwili, gdy mnie schwycił za nogi i wywrócił głową w dół, zdawało mi się, że szczyt jego znajduje się u mych stóp — kiedy kościół znalazł się w poprzedniem położeniu, siedziałem na wysokim nagrobku i drżałem na całem ciele, póki jadł mój kawałek chleba.
— No, szczeniaku — rzekł, oblizując wargi — ale też masz pyski!
Tak, policzki moje były dość tłuste, choć wogóle byłem na swój wiek mało rozwinięty.
— Niech mnie dyabli wezmą, jeśli ich nie zjem — rzekł, groźnie poruszając głową — bo i dlaczegożbym nie miał ich zjeść!
Poważnie wyraziłem nadzieję, że tego nie zrobi i jeszcze silniej schwyciłem płytę grobowca, na której mnie posadził, po części aby się na niej utrzymać, po części by stłumić łzy.
— Posłuchaj-no! — rzekł człowiek. — Gdzie twoja matka?
— Tu, panie — odrzekłem.
Drgnął, odbiegł na kilka kroków, następnie stanął i zaczął patrzeć na mnie przez ramię.
— Oto tu, panie! — rzekłem trwożliwie. — Właśnie Georgina. To moja matka.
— O! — rzekł, wracając. — To znaczy, że twój ojciec wraz z twoją matką?