Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

ścieli, choćbyś otulał się w swą kołdrę, choćbyś myślał, że jesteś zupełnie bezpiecznym, młody człowiek mimo to cicho, pocichutku przekradnie się do ciebie i uprowadzi cię z domu. Wiele, bardzo wiele trudu mnie kosztowało wstrzymanie tego człowieka, aby się nie rozprawił z tobą. Ach, jak trudno było zatrzymać go, by się nie rzucił na ciebie. Cóż powiesz na to?
Przyrzekłem mu, że przyniosę nazajutrz rano pilnik i trochę jedzenia — jeśli znajdę.
— Powiedz: — „niech mnie Bóg skarze, jeśli nie przyjdę!“
Powtórzyłem te słowa, a on postawił mnie na ziemi.
— Uważaj! — mówił. — Pamiętaj, co masz zrobić i nie zapomnij o młodymi człowieku. Idź teraz db domu!
— Dob... dobrej nocy, panie! — ledwo wyjąkałem.
— Oczywiście! — rzekł, obrzucając wzrokiem; wilgotną, błotnistą okolicę. — Jednego tu tylko można sobie życzyć... by być żabą lub rybą.
Drżąc całem ciałem, schwycił się rękami, jakby w obawie, że się rozleci i utykając, powlókł się do nizkiego płotu kościelnego.
Patrzyłem na niego, kiedy przechodził wśród pokrzyw i kolących krzaków, które rosły po brzegach zielonego nasypu i zdawało