Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż tam takiego się stało? — pytała siostra, jeszcze ostrzejszym tonem.
— Jeśli możesz odkaszlnąć Pip, zmiłuj się uczyń to — mówił Józef, przechodząc stopniowo do obawy. — Sztuka sztuką, a zdrowie zdrowiem.
Siostra wreszcie straciła cierpliwość i rzuciwszy się na Józefa dwa razy szarpnęła go za bokobrody i uderzyła nim o ścianę; siedziałem, nie ruszając się na miejscu, czując, że jestem winnym tego, co się stało.
— No, teraz spodziewam się, że mi powiesz o co chodzi, ośle! — zawołała siostra, zadyszana z podniecenia.
Józef bezradnie spojrzał na nią, potem również bezradnie na mnie.
— Wiesz co, Pip — mówił uroczyście, trzymając ostatni kęs chleba w ustach i to takim przyjacielskim tonem, jakbyśmy byli obaj równi. — Ale to połknąć taki niezwykły kęs!!...
— Wszystko odrazu połknął... tak? — krzyknęła siostra.
— Wiesz, przyjacielu, — robiłem, i ja takie sztuki, gdym był w twoim wieku... i to dość często... z takimi samymi chłopcami... ale nigdym nie widział, aby ktokolwiek połykał takie kawały. I jakeś ty z tego nie zginął!
Siostra moja, jak szalona, rzuciła się ku