w wątrobie, gdybym wiedział tylko, gdzie się ona znajduje.
Wkrótce potem byłem w okopach i zastałem wczorajszego skazańca, który w oczekiwaniu na mnie błąkał się tu i tam. Było mu widocznie bardzo zimno. Myślałem, że padnie na ziemię i umrze z zimna w mej obecności. Oczy jego płonęły żądzą jadła i gdy mu podałem pilnik, z zimną krwią odłożył go na bok na trawę, a całą swą uwagę skupił na zawiniątku w mych rękach. Tym razem nie wykręcał mnie głową w dół, stał spokojnie i patrzył, jak wypróżniałem kieszenie.
— Co tam masz w butelce, mały? — zapytał.
— Wódkę.
Jadł już przyniesione drobno siekane mięso, wpychając je do ust, nie jak człowiek, zaspokajający swój głód, lecz jak ten, co w pośpiechu pakuje swe rzeczy do walizki. Zatrzymał się tylko na chwilę, aby wypić kilka łyków wódki. Drżał całem ciałem i zdawało mi się, że odgryzie i połknie szyjkę butelki.
— Ma pan pewno febrę? — spytałem.
— To samo myślę, mój mały! — odpowiedział.
— Tu niezdrowe miejsce — rzekłem. — Pan leżał na ziemi, a tu mokro i łatwo się nabawić febry... lub reumatyzmu.
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.