Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

tajemnicy był tak wielki, że już myślałem o tem, czy nie lepiej wyjawić go w kościele, co możeby mnie uchroniło od zemsty młodego człowieka. Oto w chwili, gdy zacznie się spowiedź, a pastor powie: „kto z was ma coś na sumieniu, niech wyjawi“, wstanę i poproszę o pozwolenie przejścia do zakrystyi. Byłem pewien, że tem wystąpieniem zwrócę uwagę całego zboru, ale było to Boże Narodzenie nie Wielkanoc i spowiedzi nie było.
Na obiad do nas przyjść mieli pan Uopsel, kościelny, pan Hebl, kołodziej, pani Hebl jego żona, wuj Józefa Pembelczuk, zamożny handlarz zbożem. Obiad naznaczono na pół do drugiej. Kiedyśmy wrócili do domu, stół był już nakryty, pani Józefowa ubrana, obiad gotów i drzwi wchodowe otwarte dla oczekiwanych gości; wszystko przybrało szatę uroczystą. A o kradzieży jak przedtem ani słowa.
Czas mijał, nie przynosząc ulgi mym uczuciom, aż wreszcie zebrali się goście. Pan Uopsel odznaczał się wielkim rzymskim nosem, wysokiem, błyszczącem czołem i grubym basem, którym się bardzo szczycił; nasi znajomi mówili, że dać mu tylko swobodę, to przekrzyczy pastora. Sam zaś mawiał zwykle, że gdyby posada pastora była dostępną dla każdego w myśl konkurencyi, byłby już z pewnością utorował sobie drogę, ale ponieważ nie jest dostępną, musi zadowalać się stanowi-