i gorzej. Stół pod naciskiem mych drżących rąk podniósł się, jak przy prawdziwem medyum.
— Dziegieć! — ze zdziwieniem, zawołała siostra. — Skąd mógł się wziąć dziegieć?
Ale wuj Pembelczuk zawołał, że nie chce słyszeć o tem słowie, ani — mówić o niem; machnął wspaniałomyślnie ręką i zażądał dżynu z wodą. Siostra, która ku wielkiej mej trwodze, zaczęła się już namyślać, pospieszyła przynieść mu dżynu, gorącej wody, cukru i skórki cytrynowej i zajęła się przygotowaniem ponczu. Narazie byłem ocalony. Trzymałem wciąż nogę stołu i ściskałem ją teraz z uczuciem wdzięczności.
Zwolna uspokoiłem się do tego stopnia, że puściłem nogę i zająłem się jedzeniem puddingu. Pan Pembelczuk poweselał pod dodatnim wpływem ponczu. Już miałem nadzieję, że dzień minie spokojnie, gdy siostra moja rzekła Józefowi:
— Podaj czyste talerze... chłodne.
Chwyciłem znów za nogę stołu i przycisnąłem ją do siebie tak, jakby była towarzyszem mego dzieciństwa i przyjacielem mej duszy. Przewidywałem, co się stanie i czułem, że zginę.
— Obecnie poproszę was o sprobowanie — siostra zwróciła się do swych gości z nadzwyczajną grzecznością, na jaką tylko mogła się
Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.